MÓJ WITKACY

fot. Adam Drogomirecki

Portret księdza Jana Humpoli - kapelana Prezydenta Mościckiego.

TAK WYGLĄDAŁO MOJE PIERWSZE W ŻYCIU SPOTKANIE,
A MOŻE RACZEJ ZDERZENIE Z WITKACYM.

Zdarzyło się to pierwszy raz w roku 1974, a na znacznie dłuższy czas przez wiele miesięcy roku 1976, gdy będąc jeszcze bardzo młodym człowiekiem zamieszkałem u rodziny w Suchej Beskidzkiej - nie za małym, nie za dużym beskidzkim mieście, położonym nad rzekami Stryszawka, która kończy swój bieg w większej rzece Skawie, jeszcze na terenie miasta. Przez Suchą przebiega szlak kolejowy łączący Zakopane z Krakowem. Ten ostatni fakt miał w tej historii szczególne znaczenie, dlatego, że nie kto inny jak właśnie Stanisław Ignacy Witkiewicz przez większość swego życia przejeżdżał pod tamtejszym moim oknem w Suchej pociągami tam i z powrotem, więc gdyby czas mógł się cofnąć do lat przedwojennych, to widywałbym go pewnie wielokrotnie, w wagonowym oknie, zamyślonego, albo dyskutującego z towarzyszami w podróży. Ale ponieważ ten dom był trochę zaczarowany, to doświadczałem w nim przeżyć szczególnych, niemal metafizycznych, a to dlatego, że właśnie w nim zobaczyłem po raz pierwszy w życiu najprawdziwsze portrety autorstwa Witkiewicza, czyli Witkacego i to nie jakieś portrety anonimowe, ale przedstawiające konkretne osoby, kiedyś w tym domu mieszkające. Najbardziej niesamowitym i trochę strasznym portretem był ten powyższy, który przedstawia przyjaciela Witkacego - późniejszego kapelana Prezydenta Mościckiego, księdza Jana Humpolę. Musiał być postacią wyjątkową i taką bez wątpienia był w rzeczywistości, zarówno w życiu lokalnym, zakopiańskim, jak i później w państwowym, uczestnicząc w najważniejszych wydarzeniach państwowych, kulturalnych i gospodarczych. Nie raz zaglądałem do nieco mrocznego pokoju, w którym mogłem popatrzeć sobie młodzieńczymi wtedy jeszcze oczami na niego i na jego najbliższych, bo towarzyszyło mu jeszcze kilka innych, na szczęście już nie tak szalonych rodzinnych portretów.

Niezwykłe jest i to, że zupełnie nie wykluczone jest to a nawet bardzo prawdopodobne, że Witkacy w domu w którym zamieszkałem także bywał, bo wiadomo przecież, że chętnie odwiedzał swoich przyjaciół rozsianych po całej Polsce a dom ten był domem rodzinnym księdza Humpoli i był zawsze "po drodze", kiedykolwiek Witkacy ruszał w Polskę pociągiem, a zdarzało się to przecież mnóstwo razy.

Kilkadziesiąt lat później moi tamtejsi bliscy pomarli a pastelowe portrety Witkacego znalazły swoje nowe domy, którymi okazały się muzea w Słupsku (MPŚ) i Warszawie (MNW). Los jednego z tamtejszych portretów pozostaje dla mnie tajemnicą a lata poszukiwań nie dały żadnego rezultatu. Przedstawię go przy kolejnej okazji. Być może był ze wszystkich tam widzianych najmniej efektowny, ale każdy z tysięcy portretów stworzonych ręką Witkacego był inny, więc każdy na swój sposób unikalny i cenny. Te moje ówczesne, młodzieńcze spotkania z Witkacym poprzez portrety, które stworzył, ale także poprzez osoby, które mogły go jeszcze pamiętać, odcisnęły we mnie nieusuwalne piętno, które czasem mnie wzmacnia a czasem przytłacza, ale trwa, czego dowodem jest potrzeba zajmowania się jego postacią i jego nadal oryginalną i zaskakująco aktualną twórczością, za każdym razem inną, ale przede wszystkim nie pozwalającą przejść obok niej obojętnie. To jest po prostu niemożliwe.

                                                                                                           Adam Drogomirecki, 2020

Komentarze